Z całego serca dziękuję za pomoc dla Mikrusia
Kociak dzięki leczeniu zaczął robić już postępy
6 czerwca 2025
Mikruś zrobił ogromny krok naprzód – zaczął samodzielnie jeść!
Zobaczcie tylko to maleństwo…
Leczenie, które wdrożył doktor, zaczyna przynosić efekty. Mikruś, tak bardzo osłabiony jeszcze kilka dni temu, dziś sam sięga po jedzenie. To znak, że jego organizm zaczyna walczyć, że jest w nim siła i chęć życia.
To dla mnie ogromna radość i nadzieja – każdy taki moment daje motywację, by walczyć dalej.
Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy wsparli Mikrusia – bez Was nie byłoby to możliwe. To dzięki Wam mogę zapewnić mu leczenie, opiekę i szansę na zdrowe życie
Ewa
4 czerwca 2025
Gdyby był biały, puszysty i miał niebieskie oczka… Czy wtedy byłoby więcej wpłat?
Czy wtedy jego cierpienie byłoby bardziej warte zauważenia?
Mikruś nie wygląda jak kot z reklamy. Ma szorstką sierść, chudziutkie, wyniszczone ciało i smutek w oczach. Ale cierpi tak samo. Może nawet bardziej – bo nikt go nie chciał, nikt się nim nie zachwyca, a teraz… nikt nie chce go ratować.
Jest bardzo zarobaczony. Jego organizm jest skrajnie osłabiony – to widać w każdym jego ruchu, a raczej jego braku. Mikruś nie je samodzielnie, karmię go strzykawką. Potrzebuje karmienia dożylnego i nebulizacji bo ma zachłystowe zapalenie płuc. Tuli się, kiedy brakuje mu sił. I mimo wszystko… on naprawdę chce żyć.
Wciąż brakuje pieniędzy na jego leczenie. A czas działa na jego niekorzyść. Potrzebuje leków, troski i naszej wiary, że zasługuje na ratunek – mimo że nie jest „idealny”.
Nie wiem, czy to przez wybory, czy przez to, że Mikruś nie wpisuje się w instagramowe kanony urody. Ale wiem jedno: on nie może czekać.
Jeśli to czytasz – to znaczy, że możesz coś zmienić. Wystarczy kilka złotych. Może chwila refleksji. Bo jego życie naprawdę zależy od nas. Od Ciebie.
Ewa
Ktoś chciał utopić maleńkie kociątko.
Nie mam nagrania, nie mam zdjęć z momentu ratowania. Nie było na to czasu. Liczyły się sekundy. W tej jednej chwili trzeba było działać – bez wahania, bez aparatu w dłoni. Bo tam, w głębokiej wodzie, tonęło maleńkie istnienie.
Mikruś – bezbronny, kilkutygodniowy kociak – został z premedytacją wrzucony do morza. Nie „wpadł”. Ktoś świadomie skazał go na powolną śmierć w męczarniach.
Znaleziono go przypadkiem, w miejscu, gdzie koty nie mają dostępu. Mikruś był zbyt mały, by sam tam dotrzeć. A mimo to tam był – przerażony, drżący, z resztką sił kurczowo trzymał się lin przy łodziach, próbując utrzymać główkę nad taflą wody.
Jak długo walczył o każdy oddech? Nie wiem. Ale wiem, że się nie poddał.

Zabraliśmy go natychmiast – skrajnie wychłodzonego, odwodnionego, z zachłystowym zapaleniem płuc. Każdy jego oddech to walka. Klatka piersiowa unosi się nierówno, ciało drży z zimna, bólu i strachu. Jego maleńkie płuca wypełniła woda.
Wymaga tlenoterapii, codziennej nebulizacji, inhalacji, silnych leków, nieustannego ogrzewania. Każdy dzień leczenia to koszt – ogromny – ale bez tego Mikruś nie przeżyje.
Trauma, jaką przeszedł, zostanie z nim na długo. Człowiek, który miał być opiekunem, okazał się katem. I choć Mikruś jeszcze się boi, obiecałam mu, że już nigdy nie będzie sam. Że tym razem człowiek uratuje, nie skrzywdzi.